Syropy, wszelkiego rodzaju dipy, budynie, sosy, masła orzechowe, aromaty i tym podobne rzeczy bez kalorii oferują internetowe strony. Firm jest wiele – do wyboru, do koloru. Czy jest to rewolucja? Jak to możliwe, że rzeczy, które normalnie należą do dosyć kalorycznych, nagle ich wartość odżywcza wynosi zero? Poznajcie zalety i wady używania produktów zero kalorii!
Wywołują one różne emocje, mają zwolenników i przeciwników. Ile ludzi, tyle opinii. Komu wierzyć? Jak jest naprawdę?
Przyjrzyjmy się bliżej składowi przykładowego produktu zero kcal.
Potrójnie filtrowana woda(około 95 procent składu), barwnik naturalny, guma ksantanowa, sól, guma celulozowa, aromat, suklaroza – to tylko kilka składników. Cała tablica mendelejewa. Na pierwszy rzut oka tragedia. Jednak porównując to z produktami, które znajdują się w polskich domach, np. zwykły ketchup bilans wyszedłby, albo podobnie, albo niestety nawet 1:0 dla produktów zero kalorii.
Dla kogo?
Z początku można by pomyśleć, że takie produkty nie są wartościowe, nic nie wnoszą i są przeznaczone dla anorektyków, którzy oszukują się, że coś ”jedzą”. Należy pamiętać, że takie produkty trzeba traktować jako DODATEK, coś w stylu umilenia sobie życia, urozmaicenia posiłku, a nie jako podstawę diety. Faktem jest, że nie każdemu posmakują. Nie ukrywajmy, że produkt, który jest produktem i nie ma kalorii musi być zrobiony z chemii. I ta chemia jest wyczuwalna w smaku. Coś w stylu Coca Coli zero;) Tylko jednemu to przeszkadza a drugiemu nie. Jest to pewnego rodzaju odciążenie psychiczne dla ludzi, którzy kurczowo trzymają się swoich planów żywieniowych i nie mogą przekroczyć makro nawet o 10kcal. Spożywanie takich produktów sprawia, że nasz mózg myśli, że je np. nutellę, czy inny smakołyk. A tak naprawdę dieta nadal jest dopięta, a my cieszymy się faktem, że możemy sobie na coś pozwolić. Prawdą jest, że takie produkty (głównie ze względu na zawartość słodzików) zatrzymują wodę w organiźmie. O ile nie przygotowujemy się do zawodów sylwetkowych i nie jemy słoika takiego produktu na raz to od jednej łyżki dipu czekoladowego jeszcze nikomu się nic nie stało. Ja takie dipy dodaje sobie często do omletów, szejków lub łyżeczkę do herbaty. Są świetną alternatywą dla ludzi, którzy mają naprawdę duży problem z pohamowaniem apetytu na słodycze. Wtedy lepiej zjeść sobie łyżeczkę czy dwie samego dipu niż dwa batony. Cena za słoiczek waha się zwykle od 15 do 20 złotych.
Jakich rzeczy do tej pory próbowałam i mogę polecić?
-sos czekoladowy- stale gości na mojej półce. Często dodaję do omletów
-sosy owocowe- gdy zabraknie u mnie w lodówce owoców i nie mam czasu z rana pójść do sklepu lub do herbaty ?
-śmietanki do kawy- próbowałam, nie polecam. Śmietanki do kawy zero kalorii przekroczyły moją tolerancję na wyczuwalność chemii w produkcie:) jak dla mnie nadają się jedynie do kosza
-sosy karmelowe- czuć chemię, nie nadaje się na pewno do jedzenia łyżeczką, ale jako dodatek np. do owsianki się u mnie sprawdza.
Tak jak pisałam, z ilością jedzenia takich produktów należy się raczej pilnować. Nie wszystkim one podejdą, ale według mnie jak najbardziej mają uzasadnienie w swoim istnieniu. Często rzeczy w sklepach spożywczych na półkach mają więcej chemii, dlatego nie należy się od razu zrażać. Poza tym wszystko jest dla ludzi. Tylko z głową!